piątek, 9 sierpnia 2013

do Anklam w poniedzialek

Następnego dnia po powrocie z Usedom wyruszyłem na kolejną wyprawę do Anklam. Stamtąd z Anklamer Ruderklub w środę miała wyruszyć dwiema łodziami grupa niemiecko-polska do Świnoujścia.
Wymyśliłem sobie, że dopłynę tam swoją deską uścisnąć im dłonie na starcie i następnie wodą wrócić do domu.
Plan obejmował przewiosłowanie samotnie około 100 kilometrów w cztery dni bez względu na pogodę. Pomijając oczywiście warunki ekstremalne.
Poza noclegiem w gościnnym klubie z środy na czwartek, całą trasę pokonałem rzeczywiście samotnie bez żadnego wsparcia z zewnątrz. Całe niezbędne wyposażenie i prowiant miałem zasztauowane na desce. Na trasie jedynie uzupełniałem raz wodę.
Trafiłem wszelkie rodzaje pogody i warunki sztormowe.

Pierwszego dnia największym utrudnieniem i wyzwaniem był silny północny wiatr. Bardzo szybko przekonałem się, że jedyna możliwość to wiosłowanie wzdłuż linii trzcin chroniących od wiatru. Kilkadziesiąt metrów dalej zaczynało mnie silnie dryfować na środek zalewu z sztormową falą. Jakakolwiek wywrotka miałaby nieciekawy dla mnie finał.
Dryf był bardzo szybki, o czym miałem okazję się przekonać ścinając drogę pomiędzy przylądkami oraz omijając rozstawione prostopadle do brzegu rybackie sieci. Każdorazowo kosztowało to mnie wyczerpującą walkę z wiatrem przy powrocie do zawietrznego i bezpiecznego brzegu.
Pozornie bezpiecznego zresztą ponieważ poza kilkoma mini plażami na całej trasie jest zwarty i praktycznie niemożliwy do przebycia pas trzcin pomiędzy wodą i stałym lądem.
Emocji miałem dużo. Szczególnie, ze moje doświadczenia w pływaniu taką łupinką dość odmiennie od canoe zachowującą się na fali były mizerne. Na dodatek dość mocno obciążoną bagażem.
Dopiero czwartego dnia tej wyprawy złapałem zasadę pływania na wysokiej fali taką deską.

Nie ma tego wszystkiego na fotkach ponieważ deska idzie w miarę stabilnie tylko wtedy, gdy jest napędzana wiosłami. Nie można ich ani na chwilę odłożyć przy wysokiej fali.

Pierwsze dwie fotki to zestaw transportowy na miejsce startu.

Generalnie poza nielicznymi jachtami Zalew jest pusty. Na wiosłach spotkałem tylko jeden kajak. Objuczony bagażami podobnie do mojej deski.

Na plaży niedaleko Stolpe wylądowałem bardzo późno po 8 godzinach wiosłowania. Na fotki zachodu słońca i rozłożonego obozowiska nie było szans.

















1 komentarz:

  1. Jestem pod ogromnym wrażeniem...odwagi, chęci, włóczykijostwa...Podziwiam Cię.

    OdpowiedzUsuń

Witam,
dziękuję za wszelkie komentarze, komplementy i nagany.
Niemniej jednak proszę się powstrzymać z reklamowaniem czegokolwiek i kogokolwiek!!!!
dzk b Vslv